aresztowania Rafała Maszkowskiego 1988-1989
Od 1986 r. studiowałem na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dopiero na początku 1987 r. udało mi się nawiązać kontakt z podziemiem -
okazało się, że dobre kontakty ma kolega z mojego roku fizyki-astronomii. Od czerwca umawiałem się na pracę w podziemnej drukarni, ale z powodu
trudności komunikacyjnych (te telefony za komunizmu!) nie podjąłem jej jeszcze w czasie wakacji. Jesienią byłem w Londynie i tam, w imieniu
wydawnictwa „Kwadrat” rozmawiałem z przedstawicielem rządu RP nt. wybrania komputera do składu. Dobrym wtedy wyborem byłaby maszyna z CP/M-em, ale ze
względu na to, że pecety zaczęły już masowo pojawiać się na uczelni, doradzałem właśnie PC. Po powrocie odbierałem ten komputer przesłany na Okęcie.
Koło listopada wreszcie trafiłem do drukarni. Terminowanie zacząłem od nauki mycia zespołu farbowo-wodnego. Pracowałem w klasycznych podziemnych
warunkach, w piwnicy, bez ciepłej wody, przy kieszonkowym powielaczu do formatu A4, który mieścił się na biurku. Przypadkowo się zdarzyło, że
drukarnia była mniej niż 100 m od mojej stancji (zresztą Toruń jest w ogóle nieduży). W maju 1988 r. z żalem przeszedłem do nadziemia. Już wcześniej
zangażowałem się tajnie w NZS i jawnie w reaktywację samorządu studenckiego, ale w maju reaktywował się oficjalnie i jawnie nasz uczelniany NZS i
czułem, że jestem potrzebny przy tej pracy. W czasie wakacji brałem udział w nieoficjalnym zjeździe działaczy samorządów studenckich oraz, jako
delegat NZS UMK, w zjeździe NZS-u w Gdańsku (niestety jako jedyny, bo kolegom się nie chciało, mimo, że Krajowa Komisja Koordynacyjna przydzieliła nam
bodaj trzy miejsca). Do jesieni 1988 r. byłem już wiele razy na tajnych spotkaniach KKK. Tymczasem mimo, że trwały już rozmowy o Okrągłym Stole,
uaktywniła się Służba Bezpieczeństwa i rozpoczęły się regularne aresztowania (mówiąc potocznie - formalnie to były „zatrzymania”) delegatów do KKK
jadących na spotkania, a czasem też przy innych okazjach. Daty i długości spisywałem na kartce, którą dumnie
powiesiłem na drzwiach szafy w pokoju w akademiku, szczegóły odtwarzam z pamięci.
- 24 IX 1988 r., 47 h, Warszawa, komenda milicji przy Cyryla i Metodego na Pradze
KKK zebrała się w Warszawie, w mieszkaniu „Mikołaja” (Tomka
Ziemińskiego) przy Curie-Skłodowskiej, były też inne osoby, nie należące do KKK. Po ok. godzinie do mieszkania wdarła się SB. Jeden z kolegów w
ostatniej chwili próbował uciec, ale został złapany. Jeszcze w mieszkaniu, w ramach rewizji wszystkich bagaży, funkcjonariusz skonfiskował mi kilka
egzemplarzy książki (którą zresztą sam drukowałem kiedy jeszcze pracowałem w drukarni na początku roku), potem zostaliśmy rozwiezieni do aresztów w
całej Warszawie. Ja do aresztu przez ul. Cyryla i Metodego, gdzie zostałem zamknięty w celi w piwnicy. Przez osadzeniem w celi mój plecak został
poddany kolejnej rewizji. Esbek zabrał mi kasetę magnetofonową i jeszcze jakiś drobiazg, ale nie protestowałem, bo miałem w kieszeniach plecaka
pożyczone podziemne książki oraz tranzystor dużej mocy do nadajnika, który chyba wiozłem ze sobą całkiem przypadkowo. Ładna konspiracja - dałem się
złapać z plecakiem pełnym różnorodnego towaru. Ale milicjant rewidujący plecak nie zauważył dolnej kieszeni! Jestem przekonany, że nie z powodu
niedołęstwa, ale na złość agresywnemu esbekowi albo z sympatii do aresztowanego. Odsiedziałem prawie pełne dwa dni w niezbyt przytulnej celi
(niektórzy z nas, niezgodnie z prawem, odsiedzieli bez postawienia zarzutów nawet więcej niż 48 h). Pewnym szokiem była dla mnie „ubikacja”
naprzeciwko celi, która była po prostu dziurą w podłodze. Niestety nie dostałem do celi żadnego kolegi, a siedzący ze mna alimenciarz nie dał się
namówić nawet na partię warcabów na szachownicy, którą ktoś wyrżnął w ławie, bo... nie umiał. Zachęcałem go: „Łatwo się nauczyć”, ale stwierdził, że
nie ma głowy do nauki, bo jutro się widzi z prokuratorem. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że ludzie miewają z prokuratorami poważne rozmowy, a nie tylko
takie zabawne jak my, wolne ptaki bez alimentów. Po dwóch dniach zostałem wezwany na górę na przesłuchanie do pani pułkownik (niestety nie zapisałem
nazwiska). Prowadził mnie chyba znowu ten sam niesympatyczny esbek. Przed wyprowadzeniem na górę założył mi... kajdanki. Zupełnie się tego nie
spodziewałem i poczułem się wręcz wzruszony, że chociaż na chwilę będę w te kajdany zakuty, jak tyle pokoleń przede mną. Chyba chcieli mnie w ten
sposób przestraszyć, tymczasem bardzo mnie podnieśli na duchu. U góry, już bez kajdanek, zostałem posadzony naprzeciwko pani pułkownik. Widziałem, że
ma na kartce jakieś zapiski z poprzednich rozmów. Pierwsze pytanie: co robiłem w tym mieszkaniu. Odpowiedziałem bezczelnie, że było to spotkanie
towarzyskie i na tym pytania się skończyły. Przyznam, że byłem trochę zawiedziony. Esbek dostał rozkaz żeby mnie odprowadzić i... ponownie założyć
kajdanki. Mnie pani pułkownik kazała po zwolnieniu odjechać pierwszym pociągiem. Niedługo potem mnie puścili, odzyskałem plecak z pożyczonymi
książkami i nieopatrznie wożonym tranzystorem i pojechałem natychmiast do siedziby samorządu UW przy Krakowskim Przedmieściu - bo tam wtedy lągł się
warszawski NZS...
Zatrzymani: Andrzej Bereda, Robert Bitner, Anita Gargas, Przemysław Gosiewski, Andrzej Jasionowski, Andrzej Jegliczka, Mariusz Kamiński, Joanna
Kluzik, Wojciech Kwidziński, Rafał Maszkowski, Krzysztof Miller, Robert Pastryk, Andrzej Sosnowski, Jan Szczerba, Roman Szymanda, Adam Zadworny, Jacek
Ziemiński, Tomasz Ziemiński.
Akta IPN: IPN BU 01326/899/J i prawie identyczna teczka IPN BU 0367/1 t. 395.
- 4 XI 1988 r., 0,5 h, Szczecinek, komenda milicji przy ul. 28 Lutego
Na początku listopada 1988 r. byłem w Szczecinku u rodziców. Przy okazji,
już po raz drugi, wybrałem się do mojego liceum z prasą i książkami. Za pierwszym razem, 14 września, rozdawałem gazety z S., kolegą z liceum, który
wtedy studiował we Wrocławiu i też przyjechał do rodziców. Tym razem byłem sam. Moje działania zostały zauważone i pojawił się najpierw jeden z
nauczycieli, potem zastępca dyrektora, a potem, kiedy już wychodziłem, wypraszał mnie ze szkoły ówczesny jej dyrektor Feliks Kuchniak (obecnie już
nieżyjący), który akurat wychodził. Kiedy wróciłem do domu rodziców, po jakimś czasie przyjechała milicja. Nie wpychali się do mieszkania na siłę,
więc zdążyłem powiadomić Roberta Pastryka z Centrum Informacji Akademickiej w Warszawie (potem dzwonił do rodziców i pocieszał moją mamę; infomacja o
moim zatrzymaniu była przekazana Radiu Wolna Europa i podana 5 listopada) i dałem się zawieźć na komendę. Tam jakiś facet wygłosił do mnie dwa razy
identyczne przemówienie, którego główną treścią było chwalenie siebie jak to walczy razem z dyr. Kuchniakiem z narkomanią, a ganienie mnie, który w
jakiś sposób im w tym przeszkadzałem poprzez kolportaż prasy. Jak zanotował esbek „w trakcie rozmowy Maszkowski zachowywał się arogancko i
wyzywająco”. Potem zostałem zwolniony. Nie pamiętam już tego, ale z donosu TW „Marka” wynika, że trzeci raz kolportowałem w liceum prasę 25 lutego
1989 r. Na podobną rozmowę został wezwany lub doprowadzony również S., ale dopiero 31 marca 1989 r. Śmiało stwierdził, że nie wyklucza, że jeszcze
powtórzy akcję a przy tym „zachowywał się arogancko, zadawane pytania traktował z lekceważeniem”.
Wydarzenia te opisane są dość wiernie w teczce IPN Sz 00105/424 liczącej ok. 100 stron, najgrubszej z dotyczących wyłącznie mnie teczek jaka się
zachowała. Po pierwszej akcji esbecy pisali tasiemcowe plany przeciwdziałania wrogiej działalności. W celu zidentyfikowania sprawców i sprawdzenia ich
kontaktów została uruchomiona agentura (TW „Marek” i TW „Kasia”), na nieformalne rozmowy byli wzywani nasi rodzice (rodzice S. odmówili) i
nauczyciele, byli sprawdzani nasi znajomi i krewni. Wśród rozmówców SB ujął mnie zastępca dyrektora szkoły, zapewne człowiek partyjny i wdrożony do
posłuszeństwa władzy, który na propozycję bycia świadkiem w sprawie przed kolegium przeciwko mnie po prostu odmówił. SB sporządziła listę wszystkich
mieszkańców klatki w bloku, gdzie mieszkali rodzice S., sprawdzali jego rodzinę w Wydziale „C” (jego ojciec był notowany jako współzałożyciel
„Solidarności” w swoim zakładzie pracy i członek jej komisji rewizyjnej). W archiwum szkoły esbecy szukali kto jeszcze z naszego liceum poszedł na
studia na UMK. Por. Grochala notował też: „Operacyjnie ustalono, że ojcowie R. Maszkowskiego i S. ... dobrze się znają często ze sobą kontaktują. W
trakcie rozmów dyskredytują politykę partii i rządu, negatywnie wypowiadają się na temat ustroju, sojuszy i propagandy.”
- 19 XI 1988 r., 34 h, Toruń, I Komisariat, kolegium ds. wykroczeń, 36500 zł (nie zapłacone)
W sobotę wcześnie rano jechałem do Warszawy na
spotkanie Krajowej Komisji Koordynacyjnej NZS. Tym razem wyjątkowo razem w Maciejem Romaniukiem, przewodniczącym naszego Zarządu Uczelnianego NZS. SB
zgarnęła nas na Dworcu Głównym przy wyjściu z tunelu. Najpierw czekaliśmy w komisariacie dworcowym, potem zawieźli nas na Wały. Następnego dnia
zostałem doprowadzony przed kolegium ds. wykroczeń w Urzędzie Miasta. Maciej miał być świadkiem, więc skorzystałem z okazji żeby go zobaczyć i
zażądałem przesłuchania świadka na rozprawie (chcieli tylko odczytać zeznania złożone do protokołu). Zawsze to jakaś publiczność... Świadek został
doprowadzony z tego samego aresztu. Czyżby obawiano się matactwa? Nie pamiętam szczegółów posiedzenia, ale na zakończenie poprosiłem o karę śmierci
(to nie mój pomysł, ściągnąłem od jakiegoś WiP-owca, o którym pisała podziemna prasa), ale skład nie przychylił się do mojego wniosku i orzekł grzywnę
oraz konfiskatę narzędzi zbrodni - kilkunastu egzemplarzy „Immunitetu” (miesięcznika NZS UMK) i innych wydawnictw, które akurat miałem w plecaku.
Wypuszczono nas w niedzielę po południu. Potem od „Solidarności” dostałem kontakt z ich adwokatką, pieniądze na jej opłacenie oraz propozycję
zapłacenia grzywny za mnie. Grzywna nie była rujnująca, ale postanowiłem nie płacić. Rozprawę odwoławczą 9 XII ogłosiłem plakatami w akademikach i
przybyło sporo osób - korytarz kolegium odwoławczego, które mieściło się w budynku Urzędu Wojewódzkiego, był pełny. Niestety kolegium nie zawiadomiło
o rozprawie mojej adwokatki, a ja nie pomyślałem o takiej możliwości i, przekonany, że sprawa jest prosta, skontaktowałem się z nią dopiero w
przeddzień rozprawy. Adwokatka wniosła o przeniesienie rozprawy, do czego doszło (mam wrażenie, że ani ona, ani kolegium nie cieszyli się z
przygotowanej demonstracji na sali posiedzeń kolegium). Potem kolegium sprytnie wyznaczało kolejne terminy w ferie, a ja się uchylałem od przyjęcia
zawiadomień. Kiedyś wracałem wieczorem do akademika, a portierka (chyba pani Basia), z oczami wielkimi jak talerze, wyszeptała: „byli po pana!”. A to
był tylko milicjant-posłaniec z wezwaniem. Po komunizmie się odczepili, a potem dostałem decyzję o umorzeniu sprawy i zwrot wydawnictw.
2 grudnia,
akurat kiedy znowu siedziałem, ale pewnie niezależnie od tego, prokurator rejonowy K. Maszerowski odwiedził rektora UMK prof. Jana Kopcewicza i
skarżył się na mnie, również w powyższej sprawie.
Akta IPN: IPN By 082/189, IPN By 082/195, IPN By 87/23.
- 2 XII 1988 r., 20,5 h, Toruń, I Komisariat
Słabo pamiętam. Chyba przed wyjazdem na spotkanie KKK NZS. To chyba wtedy bardzo dobrze mi się
siedziało w pojedynce, czytałem książki z biblioteki aresztu i wyszedłem wypoczęty. Ale chyba też właśnie wtedy postanowiłem przetestować
przysługujące mi prawa i zażądałem badania lekarskiego przed osadzeniem. No i po nocy wozili mnie po mieście do lekarza (chyba gdzieś koło Dworca
Wschodniego). Lekarz swierdził, że można osadzać, więc osadzili.
- 6 XII 1988 r., 2,5 h, Toruń, IV Komisariat (Rubinkowo)
Koledzy wymyślili, że będą tego dnia obchodzić na rynku Dzień Cenzora. Nie
zaangażowałem się w organizowanie tego jarmarcznego widowiska, ale pojechałem zobaczyć jak wyszło. Pamiętam, że rolę cenzora miał odgrywać Piotr
Gadzinowski, który przy swoim donośnym głosie nie potrzebował nagłośnienia, a Robert Erdmann był pomnikiem cenzora (obecnie obaj są dziennikarzami).
Razem ze mną do centrum przyjechał inny nie zaangażowany w to przedsięwzięcie kolega, Jaś Małecki. Po drodze na rynek rozdzieliliśmy się, ale nam to
nie pomogło - zgarnęli nas obu, jednego po drugim, na pl. Teatralnym (wtedy pl. Armii Czerwonej). Żałowałem tylko trochę, że nie zobaczę tych
wygłupów, a cieszyłem się, że zgarnęli właśnie nas, być może zamiast kogoś, bez kogo widowisko by ucierpiało. Chyba obu nas zawieźli na Rubinkowo i
tam siedziałem przez kilka godzin w pokoju komendy. Pilnował mnie jeden spokojny esbek, z którym (przyznaję się!) rozmawiałem, a raczej w końcu
głównie monologowałem na temat ordynacji wyborczej do rad narodowych i o tym, w jakich punktach niezgodna jest z zasadami demokratycznymi. Tych
niezgodności było dużo, więc miałem o czym mówić, a esbek czasem potakiwał. Tylko raz wpadł jakiś inny, dzikszy, krzyczał za opieranie kolana na
biurku i kazał stanąć z rękami do góry pod ścianą. Wstałem, rąk nie podnosiłem, jakoś zaraz mu przeszło i poszedł, więc kontunuowałem monolog o prawie
wyborczym. Może to była metoda ciepło-zimno. Realizacja marna, więc nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia.
- 13 XII 1988 r., 20,5 h, Toruń, główna siedziba milicji i I Komisariat
Odważyliśmy się zrobić 10-osobową demonstrację (ostatecznie brało
niej udział 8 osób). Nie mieliśmy jeszcze śmiałości narazić ludzi na udział w czymś większym, więc zdecydowaliśmy się na demonstrację kadrową. Plan
był taki: idziemy przez ul. Szeroką z transparentami, sypiemy ulotki i, jeżeli nas nie zgarną po drodze, siadamy na rynku pod Kopernikiem i staramy
się ich do tego skłonić.
W dniu demonstracji przyjechałem autobusem z akademika z Bielan, do centrum poszedłem ul. Uniwersytecką w kierunku Rynku
Nowego Miasta i byłem trochę zdziwiony, że do naszej skromnej i w zasadzie tajnej, demonstracji przyjechało tyle suk i bud (czyli furgonetek marki
Nysa i ciężarówek więziennych). Na Szerokiej spotkałem kolegów i długo zastanawialiśmy się nad miejscem, w którym by można rozwinąć transparenty i
wyjść z niego w szyku bojowym. Chodziliśmy tak w grupkach po dwóch, trzech i pokazywaliśmy sobie palcami grupki esbeków po drugiej stronie ulicy, a
oni pokazywali sobie nas. W końcu w jakimś barze rozwinęliśmy szyk i ruszyliśmy jak husaria Szeroką w stronę rynku. Mnie przypadło rozrzucanie ulotek.
Kiedy już mi się skończyły, chwyciło mnie dwóch osiłków z milicji i podobno wyglądałem bardzo malowniczo i martyrologicznie. Już bliżej rynku zgarnęli
tych z transparentami i załadowali nas i jeszcze trochę innych osób do budy. Zawieźli nas na Grudziądzką (główna siedziba MO i SB), a potem
tradycyjnie na Wały, ale tam już chyba tylko trzy osoby: mnie, Maćka Romaniuka i Piotra Gadzinowskiego. Niestety siedzieliśmy w osobnych celach. Za to
chyba właśnie wtedy trafiłem do recydywy, która narzekała, że włóczą ją po aresztach (chyba przewożąc z zakładu karnego na sprawę) i nie może siedzieć
w normalnym więzieniu. Byłem częstowany czajem, ale niestety strażnik świnia nie dał mi kubana (zabrakło!), a w misce recydywa nie chciała robić
czaju.
Z niezrozumiałych powodów senat uczelni akurat tego dnia (13 grudnia) zrobił sobie nadzwyczajne posiedzenie i wieść o naszym aresztowaniu dotarła na
obrady. Podobno rektor interweniował w naszej sprawie, może przez niego nie dostałem tego czaju, bo gdybyśmy siedzieli pełne dwa dni, to może bym
dostał w końcu kuban, albo ominęły nas kolegia i tym podobne atrakcje. Również w celu pozbawienia nas tych atrakcji demonstrowali przed rektoratem
nasi koledzy. Po uwolnieniu Piotr, uczuciowy, a nie będący bywalcem aresztów, rzucił się mnie uściskać.
- 18 I 1989 r., 0,5 h, Toruń, prokuratura rejonowa (koło Harmonijki?)
Tym razem wreszcie zdobyłem się na ucieczkę. Łapali mnie na Bielanach,
pobiegłem do DS-7, a SB nie próbowało pogwałcić eksterytorialności akademika. Ponieważ tego dnia byłem jeszcze w Instytucie Astronomii (może na
zajęciach? chyba nie...) i w akademikach Centrum, bo rozwieszałem informacje o demonstracji, która miała się odbyć na rynku (wreszcie! po latach...),
więc w końcu dopadli mnie koło tamtych akademików: „Panie Macieju, prokurator chce a panem rozmawiać” (zmęczyli się i RM pomylił im się z MR,
przewodniczącym naszego NZS-u). Okazało się, że tym razem, o dziwo, nie chcą mnie zamknąć, tylko zawieźć do prokuratury (prokurator opisał to w
notatce ze spotkania: "W dniu dzisiejszym stawił się z tut. Prokuraturze Ob. Rafał Maszkowski"). Chwilę w niej czekałem, potem prokurator Tadeusz
Zyman wzywał, więc wstałem żeby pójść, ale okazało się, że powinienem wcześniej zakończyć jedzenie herbatników, które wyciągnąłem z kieszeni i
napocząłem w poczekalni. Prokurator i herbatnik - nie wypada. Wcześniej częstowałem esbeków, ale nie wzięli. No tak, mogły być zatrute. Gdy skończyłem
herbatniki i wszedłem prokurator straszył mnie zamknięciem na trzy lata za nielegalną demonstrację, co w tamtych warunkach politycznych było zabawne,
chociaż byłem zbyt zmęczony żeby się śmiać. Może dlatego Zyman miał z kontaktu ze mną inne wrażenia niż zwykle miewali esbecy: "Przez cały czas
zachowywał się spokojnie i taktownie" oraz: "Jego wypowiedzi świadczyły o dużym zdecydowaniu w działaniu". Potem mnie puścili.
Demonstracja odbyła się 19 I zgodnie z planem, z tysięcznymi tłumami, chociaż bez Maćka, który miał przemawiać, ale dał się złapać. Długo
dyskutowaliśmy kto ma go zastąpić. Ja nie czułem się godzien, no, może w piątej kolejności. Różni krzykacze okazali się krzykaczami pokątnymi, ale
niestety nie wiecowymi. W końcu, z braku innych chętnych, zgodziłem się. W tym momencie od któregoś z kolegów dostałem konspekt przemówienia wiecowego
pióra W., wspomagającego nas NZS-owca I-szej generacji, wtedy pracownika UMK. Tekst, który niestety się nie zachował, był tak
ultrapatriotycznokatolicki, że mnie odrzuciło i, mimo braku doświadczenia, przemówiłem z niczego, czyli z głowy, o tym, czym się wtedy na co dzień
zajmowałem i czego w zasadzie dotyczyła demonstracja: odmowy legalizacji NZS-u i kwestii nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym, czego domagała się
wtedy opozycja. Na wysoki diapazon wszedł dopiero wystepujący po mnie docent Jasudowicz, którego tak właśnie przedstawiłem, popełniając wielką gafę i
nie nazywając go, jak wtedy było przyjęte, profesorem, którego to tytułu odmawali mu komuniści z powodów politycznych. Ale się nie obraził. Jego
przemówienie zaczynało się od „Orły wy moje...” i było stosownie podniosłe. Chwała mu, że przemówił, bo nie wiem czy by się znalazł inny chętny
pracownik UMK, a nam przemawianie szło tak, jak opisałem wyżej. Potem chcieliśmy iść pod Urząd Wojewódzki, a może nawet dalej (jakby dalej iść prosto,
to następny byłby komitet PZPR), ale ZOMO stanęło nam na drodze. Chciałem stanąć tam gdzie ZOMO, tzn. ruszyć tłumem na pałkarzy, ale chyba
przeceniałem nasze możliwości, w każdym razie nie zgodzili się koledzy. Z braku doświadczenia w walkach ulicznych wycofaliśmy się i w końcu, po
bezładnym miotaniu się po rynku, a potem wyjściu na Szeroką Jarek Garbowski zaproponował milicji przez megafon remis: że rozejdziemy się spokojnie, a
oni nas nie będą ścigać. I tak się stało.
Akta IPN: IPN By 87/23.
Razem zaliczyłem 8 zatrzymań trwających razem ok. 125 h. Zwiedzanie aresztów nie było jednak głównym nurtem naszej działalności i wiele tysięcy godzin
poświęciliśmy innym sprawom, które też kiedyś opiszę: samorządowi studenckiemu (kosztom akademików, dopłatom do akademików i obiadów, komisjom
stypendialnym), kolportażowi niezależnej prasy i książek, wydawaniu swojej gazety, zebraniom zarządu i innym.
Zmiany: 5 marca 2002, 21 marca 2007, 31 lipca 2007, 13 września 2007, 26 stycznia 2009, 22 lipca 2009, 2013-10-30 drobne poprawki,
formatowanie, UTF-8, 2015-08-26 szczegóły akcji szczecineckich na podstawie materiałów z IPN-u, sygnatury IPN, 2018-05-14 małe zmiany,
2020-11-26 poprawki, obrazek