aresztowania Rafała Maszkowskiego 1988-1989
Od 1986 r. studiowałem na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dopiero na początku 1987 r. udało mi się
nawiązać kontakt z podziemiem - okazało się, że dobre kontakty ma kolega z mojego roku fizyki i astronomii. Od czerwca
umawiałem się na pracę w podziemnej drukarni, ale z powodu trudności komunikacyjnych (te telefony za komunizmu!) nie
podjąłem jej jeszcze w czasie wakacji. Jesienią byłem w Londynie i tam, w imieniu wydawnictwa „Kwadrat”, do którego
należała ta drukarnia, rozmawiałem z przedstawicielem rządu RP nt. wybrania komputera do składu. Jego sfinansowanie
przez rząd było już uzgodnione, chodziło tylko o szczegóły. Dobrym wtedy wyborem byłaby maszyna z CP/M-em, ale ze
względu na to, że pecety zaczęły już masowo pojawiać się na uczelni, doradzałem właśnie PC. Po powrocie odbierałem ten
komputer przesłany na Okęcie. Koło listopada wreszcie trafiłem do drukarni. Terminowanie zacząłem od nauki mycia zespołu
farbowo-wodnego. Pracowałem w klasycznych podziemnych warunkach, w piwnicy, bez ciepłej wody, przy kieszonkowym
powielaczu do formatu A4, który mieścił się na biurku. Przypadkowo się zdarzyło, że drukarnia była mniej niż 100 m od
mojej stancji (zresztą Toruń jest w ogóle nieduży). W maju 1988 r. z pewnym żalem przeszedłem do nadziemia. Już
wcześniej zangażowałem się tajnie w NZS i jawnie w reaktywację samorządu studenckiego, ale w maju reaktywował się
oficjalnie i jawnie nasz uczelniany NZS i czułem, że jestem potrzebny przy tej pracy. W czasie wakacji brałem udział w
nieoficjalnym zjeździe działaczy samorządów studenckich oraz, jako delegat NZS UMK, w zjeździe NZS-u w Gdańsku (niestety
jako jedyny, bo kolegom się nie chciało, mimo, że Krajowa Komisja Koordynacyjna przydzieliła nam bodaj trzy miejsca). Do
jesieni 1988 r. byłem już wiele razy na tajnych spotkaniach KKK. Tymczasem mimo, że trwały już rozmowy o Okrągłym Stole,
uaktywniła się Służba Bezpieczeństwa i rozpoczęły się regularne aresztowania (mówiąc potocznie - formalnie to były
„zatrzymania”) delegatów do KKK jadących na spotkania, a czasem też przy innych okazjach. Daty i długości spisywałem na
kartce, którą dumnie powiesiłem na drzwiach szafy w pokoju w akademiku, szczegóły
odtwarzam z pamięci.
- 24 IX 1988 r., 47 h, Warszawa, komenda milicji przy Cyryla i Metodego na Pradze
KKK zebrała się w Warszawie, w
mieszkaniu „Mikołaja” (Tomka Ziemińskiego) przy Curie-Skłodowskiej, były też inne osoby, nie należące do KKK. Po ok.
godzinie do mieszkania wdarła się SB. Jeden z uczestnikóœ w ostatniej chwili próbował uciec, ale został złapany. Jeszcze
w mieszkaniu, w ramach rewizji wszystkich bagaży, funkcjonariusz skonfiskował mi kilka egzemplarzy książki (którą
zresztą sam drukowałem kiedy jeszcze pracowałem w drukarni na początku roku), potem zostaliśmy rozwiezieni do aresztów w
całej Warszawie. Ja do aresztu przez ul. Cyryla i Metodego, gdzie zostałem zamknięty w celi w piwnicy. Przez osadzeniem
w celi mój plecak został poddany kolejnej rewizji. Esbek zabrał mi kasetę magnetofonową i jeszcze jakiś drobiazg, ale
nie protestowałem, bo miałem w kieszeniach plecaka pożyczone podziemne książki oraz tranzystor dużej mocy do nadajnika,
który chyba wiozłem ze sobą całkiem przypadkowo. Ładna konspiracja - dałem się złapać z plecakiem pełnym różnorodnego
towaru. Ale milicjant rewidujący plecak nie zauważył dolnej kieszeni! Jestem przekonany, że nie z powodu niedołęstwa,
ale na złość agresywnemu esbekowi albo z sympatii do aresztowanego. Odsiedziałem prawie pełne dwa dni w niezbyt
przytulnej celi (niektórzy z nas, niezgodnie z prawem, odsiedzieli bez postawienia zarzutów nawet więcej niż 48 h).
Pewnym szokiem była dla mnie „ubikacja” naprzeciwko celi, która była po prostu dziurą w podłodze. Niestety nie dostałem
do celi żadnego kolegi, a siedzący ze mna alimenciarz nie dał się namówić nawet na partię warcabów na szachownicy, którą
ktoś wyrżnął w ławie, bo... nie umiał. Zachęcałem go: „Łatwo się nauczyć”, ale stwierdził, że nie ma głowy do nauki, bo
jutro się widzi z prokuratorem. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że ludzie miewają z prokuratorami poważne rozmowy, a nie
tylko takie zabawne jak my, wolne ptaki bez alimentów. Po dwóch dniach zostałem wezwany na górę na przesłuchanie do
pułkowniczki (niestety nie zapisałem nazwiska). Prowadził mnie chyba znowu ten sam niesympatyczny esbek. Przed
wyprowadzeniem na górę założył mi... kajdanki. Zupełnie się tego nie spodziewałem i poczułem się wręcz wzruszony, że
chociaż na chwilę będę w te kajdany zakuty, jak tyle pokoleń przede mną. Chyba chcieli mnie w ten sposób przestraszyć,
tymczasem bardzo mnie podnieśli na duchu. U góry, już bez kajdanek, zostałem posadzony naprzeciwko pułkowniczki.
Widziałem, że ma na kartce jakieś zapiski z poprzednich rozmów. Pierwsze pytanie: co robiłem w tym mieszkaniu.
Odpowiedziałem bezczelnie, że było to spotkanie towarzyskie i na tym pytania się skończyły. Przyznam, że byłem trochę
zawiedziony, bo czytałem o metodach przesłuchań i jak się przeciwstawiać, a tu - nic. Esbek dostał rozkaz żeby mnie
odprowadzić i... ponownie założyć kajdanki. Mnie pani pułkowniczka kazała po zwolnieniu odjechać pierwszym pociągiem.
Niedługo potem mnie puścili, odzyskałem plecak z pożyczonymi książkami i nieopatrznie wożonym tranzystorem i pojechałem
natychmiast do siedziby samorządu UW przy Krakowskim Przedmieściu - bo tam wtedy lęgł się warszawski NZS...
Zatrzymani: Andrzej Bereda, Robert Bitner, Anita Gargas, Przemysław Gosiewski, Andrzej Jasionowski, Andrzej Jegliczka,
Mariusz Kamiński, Joanna Kluzik, Wojciech Kwidziński, Rafał Maszkowski, Krzysztof Miller, Robert Pastryk, Andrzej
Sosnowski, Jan Szczerba, Roman Szymanda, Adam Zadworny, Jacek Ziemiński, Tomasz Ziemiński.
Akta IPN: IPN BU 01326/899/J i prawie identyczna teczka IPN BU 0367/1 t. 395.
- 4 XI 1988 r., 0,5 h, Szczecinek, komenda milicji przy ul. 28 Lutego
Na początku listopada 1988 r. byłem w
Szczecinku u rodziców. Przy okazji, już po raz drugi, wybrałem się do mojego liceum z prasą i książkami. Za pierwszym
razem, 14 września, rozdawałem gazety z S., kolegą z liceum, który wtedy studiował we Wrocławiu i też przyjechał do
rodziców. Tym razem byłem sam. Moje działania zostały zauważone i pojawił się najpierw jeden z nauczycieli, potem
zastępca dyrektora, a potem, kiedy już wychodziłem, wypraszał mnie ze szkoły ówczesny jej dyrektor Feliks Kuchniak
(obecnie już nieżyjący), który akurat wychodził. Kiedy wróciłem do domu rodziców, po jakimś czasie przyjechała milicja.
Nie wpychali się do mieszkania na siłę, więc zdążyłem powiadomić Roberta Pastryka z Centrum Informacji Akademickiej w
Warszawie (potem dzwonił do rodziców i pocieszał moją mamę; infomacja o moim zatrzymaniu była przekazana Radiu Wolna
Europa i podana 5 listopada) i dałem się zawieźć na komendę. Tam jakiś facet wygłosił do mnie dwa razy identyczne
przemówienie, którego główną treścią było chwalenie siebie jak to walczy razem z dyr. Kuchniakiem z narkomanią, a
ganienie mnie, który w jakiś sposób im w tym przeszkadzałem poprzez kolportaż prasy. Jak zanotował esbek „w trakcie
rozmowy Maszkowski zachowywał się arogancko i wyzywająco”. Potem zostałem zwolniony. Nie pamiętałem już tego, ale z
donosu TW „Marka” wynika, że trzeci raz kolportowałem w liceum prasę 25 lutego 1989 r. Na podobną rozmowę został wezwany
lub doprowadzony również S., ale dopiero 31 marca 1989 r. Śmiało stwierdził, że nie wyklucza, że jeszcze powtórzy akcję
a przy tym „zachowywał się arogancko, zadawane pytania traktował z lekceważeniem”.
Wydarzenia te opisane są dość wiernie w teczce IPN Sz 00105/424 liczącej ok. 100 stron, najgrubszej z dotyczących
wyłącznie mnie teczek jaka się zachowała. Po pierwszej akcji esbecy pisali tasiemcowe plany przeciwdziałania wrogiej
działalności. W celu zidentyfikowania sprawców i sprawdzenia ich kontaktów została uruchomiona agentura (TW „Marek” i TW
„Kasia”), na nieformalne rozmowy byli wzywani nasi rodzice (rodzice S. odmówili) i nauczyciele, byli sprawdzani nasi
znajomi i krewni. Wśród rozmówców SB ujął mnie zastępca dyrektora szkoły, zapewne człowiek partyjny i wdrożony do
posłuszeństwa władzy, który na propozycję bycia świadkiem w sprawie przed kolegium przeciwko mnie po prostu odmówił. SB
sporządziła listę wszystkich mieszkańców klatki w bloku, gdzie mieszkali rodzice S., sprawdzali jego rodzinę w Wydziale
„C” (jego ojciec był notowany jako współzałożyciel „Solidarności” w swoim zakładzie pracy i członek jej komisji
rewizyjnej). W archiwum szkoły esbecy szukali kto jeszcze z naszego liceum poszedł na studia na UMK. Por. Grochala
notował też: „Operacyjnie ustalono, że ojcowie R. Maszkowskiego i S. ... dobrze się znają często ze sobą kontaktują. W
trakcie rozmów dyskredytują politykę partii i rządu, negatywnie wypowiadają się na temat ustroju, sojuszy i propagandy.”
- 19 XI 1988 r., 34 h, Toruń, I Komisariat, kolegium ds. wykroczeń, 36500 zł (nie zapłacone)
W sobotę wcześnie
rano jechałem do Warszawy na spotkanie Krajowej Komisji Koordynacyjnej NZS. Tym razem wyjątkowo razem w Maciejem
Romaniukiem, przewodniczącym naszego Zarządu Uczelnianego NZS. SB zgarnęła nas na Dworcu Głównym przy wyjściu z tunelu.
Najpierw czekaliśmy w komisariacie dworcowym, potem zawieźli nas na Wały. Następnego dnia zostałem doprowadzony przed
kolegium ds. wykroczeń w Urzędzie Miasta. Maciej miał być świadkiem, więc skorzystałem z okazji żeby go zobaczyć i
zażądałem przesłuchania świadka na rozprawie (chcieli tylko odczytać zeznania złożone do protokołu). Zawsze to jakaś
publiczność... Świadek został doprowadzony z tego samego aresztu. Czyżby obawiano się matactwa? Nie pamiętam szczegółów
posiedzenia, ale na zakończenie poprosiłem o karę śmierci (to nie mój pomysł, ściągnąłem od jakiegoś WiP-owca, o którym
pisała podziemna prasa), ale skład nie przychylił się do mojego wniosku i orzekł grzywnę oraz konfiskatę narzędzi
zbrodni - kilkunastu egzemplarzy „Immunitetu” (miesięcznika NZS UMK) i innych wydawnictw, które akurat miałem w plecaku.
Wypuszczono nas w niedzielę po południu. Potem od „Solidarności” dostałem kontakt z ich adwokatką, pieniądze na jej
opłacenie oraz propozycję zapłacenia grzywny za mnie. Grzywna nie była rujnująca, ale postanowiłem nie płacić. Rozprawę
odwoławczą 9 XII ogłosiłem plakatami w akademikach i przybyło sporo osób - korytarz kolegium odwoławczego, które
mieściło się w budynku Urzędu Wojewódzkiego, był pełny. Niestety kolegium nie zawiadomiło o rozprawie mojej adwokatki, a
ja nie pomyślałem o takiej możliwości i, przekonany, że sprawa jest prosta, skontaktowałem się z nią dopiero w
przeddzień rozprawy. Adwokatka wniosła o przeniesienie rozprawy, do czego doszło (mam wrażenie, że ani ona, ani kolegium
nie cieszyli się z przygotowanej demonstracji na sali posiedzeń kolegium). Potem kolegium sprytnie wyznaczało kolejne
terminy w ferie, a ja się uchylałem od przyjęcia zawiadomień. Kiedyś wracałem wieczorem do akademika, a portierka (chyba
pani Basia), z oczami wielkimi jak talerze, wyszeptała: „byli po pana!”. A to był tylko milicjant-posłaniec z wezwaniem.
Po komunizmie się odczepili, a potem dostałem decyzję o umorzeniu sprawy i zwrot wydawnictw.
2 grudnia, akurat kiedy znowu siedziałem, ale pewnie niezależnie od tego, prokurator rejonowy K. Maszerowski odwiedził
rektora UMK prof. Jana Kopcewicza i skarżył się na mnie, również w powyższej sprawie.
Akta IPN: IPN By 082/189, IPN By 082/195, IPN By 87/23.
- 2 XII 1988 r., 20,5 h, Toruń, I Komisariat
Słabo pamiętam. Chyba przed wyjazdem na spotkanie KKK NZS. To chyba
wtedy bardzo dobrze mi się siedziało w pojedynce, czytałem książki z biblioteki aresztu i wyszedłem wypoczęty. Ale chyba
też właśnie wtedy postanowiłem przetestować przysługujące mi prawa i zażądałem badania lekarskiego przed osadzeniem. No
i po nocy wozili mnie po mieście do lekarza (chyba gdzieś koło Dworca Wschodniego). Lekarz swierdził, że można osadzać,
więc osadzili.
- 6 XII 1988 r., 2,5 h, Toruń, IV Komisariat (Rubinkowo)
Koledzy wymyślili, że będą tego dnia obchodzić na rynku
Dzień Cenzora. Nie zaangażowałem się w organizowanie tego jarmarcznego widowiska, ale pojechałem zobaczyć jak wyszło.
Pamiętam, że rolę cenzora miał odgrywać Piotr Gadzinowski, który przy swoim donośnym głosie nie potrzebował
nagłośnienia, a Robert Erdmann był pomnikiem cenzora (potem obaj zostali dziennikarzami, później Piotr przeszedł do
pracy w samorządzie). Razem ze mną do centrum przyjechał inny nie zaangażowany w to przedsięwzięcie kolega, Jaś Małecki.
Po drodze na rynek rozdzieliliśmy się, ale nam to nie pomogło - zgarnęli nas obu, jednego po drugim, na pl. Teatralnym
(wtedy pl. Armii Czerwonej). Żałowałem tylko trochę, że nie zobaczę tych wygłupów, a cieszyłem się, że zgarnęli właśnie
nas, być może zamiast kogoś, bez kogo widowisko by ucierpiało. Chyba obu nas zawieźli na Rubinkowo i tam siedziałem
przez kilka godzin w pokoju komendy. Pilnował mnie jeden spokojny esbek, z którym (przyznaję się!) rozmawiałem, a raczej
w końcu głównie monologowałem na temat ordynacji wyborczej do rad narodowych i o tym, w jakich punktach niezgodna jest z
zasadami demokratycznymi. Tych niezgodności było dużo, więc miałem o czym mówić, a esbek czasem potakiwał. Tylko raz
wpadł jakiś inny, dzikszy, krzyczał za opieranie kolana na biurku i kazał stanąć z rękami do góry pod ścianą. Wstałem,
rąk nie podnosiłem, jakoś zaraz mu przeszło i poszedł, więc kontynuowałem monolog o prawie wyborczym. Może to była
metoda ciepło-zimno. Realizacja marna, więc nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Natomiast kilkugodznna prelekcja o
ordynacji wyborczej mogła przyprawić słuchacza o ból głowy.
- 13 XII 1988 r., 20,5 h, Toruń, główna siedziba milicji i I Komisariat
Odważyliśmy się zrobić 10-osobową
demonstrację (ostatecznie brało niej udział 8 osób). Nie mieliśmy jeszcze śmiałości narazić ludzi na udział w czymś
większym, więc zdecydowaliśmy się na demonstrację kadrową. Plan był taki: idziemy przez ul. Szeroką z transparentami,
sypiemy ulotki i jeżeli nas nie zgarną po drodze, siadamy na rynku pod Kopernikiem i staramy się ich do tego
skłonić.
W dniu demonstracji przyjechałem autobusem z akademika z Bielan, do centrum poszedłem ul. Uniwersytecką w kierunku Rynku
Nowego Miasta i byłem trochę zdziwiony, że do naszej skromnej, i w zasadzie tajnej, demonstracji przyjechało tyle suk i
bud (czyli furgonetek marki nysa i ciężarówek więziennych). Na Szerokiej spotkałem kolegów i długo zastanawialiśmy się
nad miejscem, w którym by można rozwinąć transparenty i wyjść z niego w szyku bojowym. Chodziliśmy tak w grupkach po
dwóch, trzech i pokazywaliśmy sobie palcami grupki esbeków po drugiej stronie ulicy, a oni pokazywali sobie nas. W końcu
w jakimś barze rozwinęliśmy szyk i ruszyliśmy jak husaria Szeroką w stronę rynku. Mnie przypadło rozrzucanie ulotek.
Kiedy już mi się skończyły, chwyciło mnie dwóch osiłków z milicji i podobno wyglądałem bardzo malowniczo i
martyrologicznie. Już bliżej rynku zgarnęli tych z transparentami i załadowali nas i jeszcze trochę innych osób do budy.
Zawieźli nas na Grudziądzką (główna siedziba MO i SB), a potem tradycyjnie do aresztu na Wałach, ale tam już chyba tylko
trzy osoby: mnie, Maćka Romaniuka i Piotra Gadzinowskiego. Niestety siedzieliśmy w osobnych celach. Za to chyba właśnie
wtedy trafiłem do recydywy, która narzekała, że włóczą ją po aresztach (chyba przewożąc z zakładu karnego na sprawę) i
nie może siedzieć w normalnym więzieniu. Byłem częstowany czajem, ale niestety strażnik świnia nie dał mi kubana
(zabrakło!), a w misce recydywa czaju nie chciała serwować.
Z niezrozumiałych powodów senat uczelni akurat tego dnia (13 grudnia) zrobił sobie nadzwyczajne posiedzenie i wieść o
naszym aresztowaniu dotarła na obrady. Podobno rektor interweniował w naszej sprawie, może przez niego nie dostałem tego
czaju, bo gdybyśmy siedzieli pełne dwa dni, to może bym dostał w końcu kuban, albo ominęły nas kolegia i tym podobne
atrakcje. Również w celu pozbawienia nas tych atrakcji demonstrowali przed rektoratem nasi koledzy. Po uwolnieniu Piotr,
uczuciowy, a nie będący bywalcem aresztów, rzucił się mnie uściskać.
- 18 I 1989 r., 0,5 h, Toruń, prokuratura rejonowa (koło Harmonijki?)
Tym razem wreszcie zdobyłem się na
ucieczkę. Łapali mnie na Bielanach, pobiegłem do DS-7, a SB nie próbowało pogwałcić eksterytorialności akademika.
Ponieważ tego dnia byłem jeszcze w Instytucie Astronomii (może na zajęciach? chyba nie...) i w akademikach Centrum, bo
rozwieszałem informacje o demonstracji, która miała się odbyć na rynku (wreszcie! po latach...), więc w końcu dopadli
mnie koło tamtych akademików: „Panie Macieju, prokurator chce a panem rozmawiać” (zmęczyli się i RM pomylił im się z MR,
przewodniczącym naszego NZS-u). Okazało się, że tym razem, o dziwo, nie chcą mnie zamknąć, tylko zawieźć do prokuratury
(prokurator opisał to w notatce ze spotkania: "W dniu dzisiejszym stawił się z tut. Prokuraturze Ob. Rafał Maszkowski").
Chwilę w niej czekałem, potem prokurator Tadeusz Zyman wzywał, więc wstałem żeby pójść, ale okazało się, że powinienem
wcześniej zakończyć jedzenie herbatników, które wyciągnąłem z kieszeni i napocząłem w poczekalni. Prokurator i herbatnik
- nie wypada. Wcześniej częstowałem esbeków, ale nie wzięli. No tak, mogły być zatrute. Gdy skończyłem herbatniki i
wszedłem prokurator straszył mnie zamknięciem na trzy lata za nielegalną demonstrację, co w tamtych warunkach
politycznych było zabawne, chociaż byłem zbyt zmęczony żeby się śmiać. Może dlatego Zyman miał z kontaktu ze mną inne
wrażenia niż zwykle miewali esbecy: "Przez cały czas zachowywał się spokojnie i taktownie" oraz: "Jego wypowiedzi
świadczyły o dużym zdecydowaniu w działaniu". Potem mnie puścili.
Demonstracja odbyła się 19 I zgodnie z planem, z tysięcznymi tłumami, chociaż bez Maćka, który miał przemawiać, ale dał
się złapać. Długo dyskutowaliśmy kto ma go zastąpić. Ja nie czułem się predestynowany, no, może w piątej kolejności.
Różni krzykacze okazali się krzykaczami pokątnymi, ale niestety nie wiecowymi. Poloniści nie umieli niczego wydukać. W
końcu, z braku innych chętnych, zgodziłem się. W tym momencie od któregoś z kolegów dostałem konspekt przemówienia
wiecowego pióra W., wspomagającego nas NZS-owca I-szej generacji, wtedy pracownika UMK. Tekst, który niestety się nie
zachował, był tak ultrapatriotycznokatolicki, że mnie odrzuciło i, mimo braku doświadczenia, przemówiłem z niczego,
czyli z głowy, o tym, czym się wtedy na co dzień zajmowałem i czego w zasadzie dotyczyła demonstracja: odmowy
legalizacji NZS-u i kwestii nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym, czego domagała się wtedy opozycja. Na wysoki
diapazon wszedł dopiero wystepujący po mnie docent Jasudowicz, którego tak właśnie przedstawiłem, popełniając wielką
gafę i nie nazywając go, jak wtedy było przyjęte, profesorem, którego to tytułu odmawali mu komuniści z powodów
politycznych. Ale się nie obraził. Jego przemówienie zaczynało się od „Orły wy moje...” i było stosownie podniosłe.
Chwała mu, że przemówił, bo nie wiem czy by się znalazł inny chętny pracownik UMK, a nam przemawianie szło tak, jak
opisałem wyżej. Potem chcieliśmy iść pod Urząd Wojewódzki, a może nawet dalej (jakby dalej iść prosto, to następny byłby
komitet PZPR), ale ZOMO stanęło nam na drodze. Chciałem stanąć tam gdzie ZOMO, tzn. ruszyć tłumem na pałkarzy, ale chyba
przeceniałem nasze możliwości, w każdym razie nie zgodzili się koledzy. Z braku doświadczenia w walkach ulicznych
wycofaliśmy się i w końcu, po bezładnym miotaniu się po rynku, a potem wyjściu na Szeroką Jarek Garbowski zaproponował
milicji przez megafon remis: że rozejdziemy się spokojnie, a oni nas nie będą ścigać. I tak się stało.
Akta IPN: IPN By 87/23.
Razem zaliczyłem 8 zatrzymań trwających razem ok. 125 h. Zwiedzanie aresztów nie było jednak głównym nurtem naszej działalności i wiele tysięcy godzin
poświęciliśmy innym sprawom, które też kiedyś opiszę: samorządowi studenckiemu (kosztom akademików, dopłatom do akademików i obiadów, komisjom
stypendialnym), kolportażowi niezależnej prasy i książek, wydawaniu swojej gazety, zebraniom zarządu i innym.
Zmiany: 5 marca 2002, 21 marca 2007, 31 lipca 2007, 13 września 2007, 26 stycznia 2009, 22 lipca 2009, 2013-10-30 drobne poprawki,
formatowanie, UTF-8, 2015-08-26 szczegóły akcji szczecineckich na podstawie materiałów z IPN-u, sygnatury IPN, 2018-05-14 małe zmiany,
2020-11-26 poprawki, obrazek, 2023-08-22 poprawki